piątek, 3 kwietnia 2020

zniewoleni - rozdział 1




     
    Dawno, dawno temu pewien potężny władca spacerując ścieżkami swego ogromnego ogrodu usłyszał przepiękną melodię. Nie zdołał zidentyfikować jej źródła. Rozkazał służbie, strażom a nawet swoim najbliższym wasylom aby odnaleźli sprawcę tej cudownej pieśni.

Dni mijały a potężny władca był coraz bardziej rozgoryczony faktem, że jego podwładni zawiedli go. A on wciąż słyszał tą samą melodię. 

Rankiem, w dniu festiwalu w pałacu pojawił się młody pasterz z rozwiązaniem problemu potężnego władcy. Wraz z nim wyszedł na wielki balkon z widokiem na ocean. Wschodzące Słońce delikatnie zabarwiało taflę wody. Ziemie potężnego władcy ponownie ozdabiała piękna pieśń. Potężny władca ze zniecierpliwieniem czekał na to, co do powiedzenia ma młody pasterz.

Ten bez słowa zamknął powieki. Powoli zadarł głowę na czyste niebo. Potężny władca poszedł w ślady chłopaka. Jego oczy szeroko otworzyły się z doświadczonego szoku. Nad nimi latał malutki ptaszek co chwila zataczając kręgi jakby cudowną melodię chciał jeszcze udoskonalić tańcem.

Potężny władca nie czekał ani chwili. Wezwał do siebie najlepszych sokolników i rozkazał im złapać ptaka. Nie minęło wiele czasu a jeden z nich podarował potężnemu władcy wystraszonego, delikatnie zranionego słowika.

Zachwycony potężny władca zamknął go w złotej klatce i postawił tuż przy swym łożu oczekując każdego ranka na ulubioną melodię.


Jednak słowik więcej nie zaśpiewał. 


Potężny władca był rozczarowany ale i na swój własny sposób smutny. Nie potrafił zrozumieć czemu ptak nie chciał obdarzyć go swoim darem. Nie chciał jeść ani pić, a rana na jego podbrzuszu zadana szponem sokoła goiła się bardzo powoli.

Tak bardzo tęsknił za tą piękną pieśnią.


Pewnego wieczora zasiadł na ogromnym balkonie ze złota klatką na kolanach. Wpatrywał się w zwierzę jednak te zdawało się go nawet nie zauważać.

Jego małe, czarne oczka skierowane były na linie horyzontu za którym zachodziło ciemno-pomarańczowe Słońce. Serce potężnego władcy roztopiło się. Gruby mur został zburzony. Lekko drżącą ręką sięgnął do złotej kłódki.

Gdy otworzył klatkę słowik zawahał się. Odczekał chwile oceniając sytuację w jakiej się znalazł. Rozłożył skrzydła kilka razy trzepocząc nimi, jakby chcąc je rozruszać. Po krótkim czasie wzbił się w powietrze. W akompaniamencie pięknej melodii wzniósł się do samych chmur.


Wyobraź sobie zdziwienie potężnego władcy, gdy następnego ranka dobrze znany mu ptak zagrał mu jeszcze cudowniejszą pieśń niż do tej pory tuż za jego oknem.


Widzisz Hanabi? Jedynie dzięki wolności czujemy, myślimy, istniejemy.

Nikt nie chce żyć w niewoli. Nawet taki mały ptaszek. Walczył do samego końca aby odzyskać siebie. Nie pozwolił zniewolić swej duszy i serca.*


... 
     - Panienko! - siwa kobieta o licznych zmarszczkach zdobiących jej delikatnie opaloną twarz kręcąc głową złapała się z policzki - Nie dźwigaj tego proszę! Hyuga-san! Twój szanowny ojciec nie będzie zadowolony, jeśli poranisz swe dłonie!

W odpowiedzi usłyszała śmiech przypominający melodie rozwianych wiatrem dzwoneczków. Spojrzała na uśmiechnięte lico młodej dziewczyny. Jej cera była biała i wydawała się bardzo przyjemna w dotyku. Bez żadnej skazy. Gdy uchyliła powieki błysnęły jej perłowe tęczówki, którymi mógł szczycić się wyłącznie jakże stary i szanowany klan Hyuga. Założyła dłuższy kosmyk prostej grzywki za ucho i schyliła się, aby podnieść wiklinowy koszyk wypełniony po brzegi dojrzałymi malinami

- Chcę poznać wioskę, w której kiedyś obejmę władzę - ukłoniła się nisko i pewniej chwyciła przedmiot sprawiający jej ogromny ciężar. Była drobną, młodą kobietą o filigranowej budowie. Nigdy nie musiała pracować, lecz zawsze chętnie niosła pomoc mieszkańcom.

- Będziesz cudownym władcą naszego małego świata - staruszka złożyła ręce przy sercu i odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Nagle jej oczy szeroko otworzyły się a szczęka zaczęła drżeć - Wielki Buddo!

Hinata odwróciła się w stronę, którą wskazywała szczupłym palcem chłopka. Nad jej ukochaną wioską unosił się wielki kłęb dymu.


Bez chwili zastanowienia zaczęła się przedzierać przez gęste krzewy. Gałęzie smagały jej policzki i dłonie tworząc delikatne rysy na porcelanowej skórze. Potknęła się o wystający korzeń przez co upadła na wilgotny mech. Gdy chciała się podnieść poczuła, że ziemia drży. Zastygła.

Tuż obok niej galopem pobiegły trzy ciemne konie. Na swoich wierzchach wiozły uzbrojonych mężczyzn. Uwagę Hyugi przykuł blondwłosy, młody mężczyzna o oczach błękitnych niczym niezmącone żadnym obłokiem niebo. Jego uśmiech zdawał się móc roztopić najbardziej zamarznięte tafle wody. Postać nieznajomego zmieniła się diametralnie, gdy zbliżając się do stojącej przy malinowym krzewie staruszki wyciągnął ze skórzanej pochwy miecz. Nie mogła odwrócić wzroku od ostrza błyskawicznie odcinającego głowę kobiecie.

Poderwała się z ziemi i znowu zaczęła biec. Tym razem uciekała. W głowie miała tylko ciepły uśmiech mężczyzny i krew na jego dłoniach. Wbiegła w bardziej zalesioną część. Znała każdy centymetr kwadratowy swojej wioski jednak teraz nie potrafiła się tu odnaleźć. Obraz rozmazywał się. Nawet nie zwróciła uwagi kiedy zaczęła płakać. Na plecach czuła ciężki oddech wierzchowców, zaś na gardle miecz blondyna.


Gdy stanęła przed pozostałościami bramy wioski nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wszystko kompletnie zniszczone. Płonące domy. Walące się ściany.

Umierający na ulicy bliscy jej sercu ludzie. Zarzynani jak zwierzyna. Bez skrupułów.

Usłyszała kobiecy krzyk. Dwóch mężczyzn rozdzierało na niej ubranie, zaś trzeci z lubieżnym uśmiechem powoli zdejmował dolną część garderoby. Przerażona odwróciła wzrok. Wbiegła w wąską uliczkę. Modliła się aby pozostać niezauważoną. Co chwila oglądała się za siebie.

Ledwo słyszalny, dobiegający z oddali lament małej dziewczynki.

- Hanabi - szepnęła przez ściśnięte wielką gulą gardło. Nie zważając na nic wyszła z ukrycia. Nie zwracając uwagi na to, że co chwila wpada na nieznajomych grabieżców biegła ile miała sił w słabym ciele wprost do swej posiadłości - Hanabi!


- Mam Cię! - poczuła mocny uścisk wokół ramion oraz intensywny męski zapach. Spojrzała kątem oka na wysokiego szatyna z lekko wystającymi kłami. Zacisnęła powieki przerażona nadchodzącą możliwą przyszłością.

- Pomocy! - cały strach wyparował z jej drobnego ciała, gdy ponownie usłyszała krzyk swojej młodszej siostry. Adrenalina krążyła w jej ciele. Bez dłuższego namysłu wzięła głęboki oddech i ze wszystkich sił wgryzła się w przedramię oprawcy. Ten syknął z bólu i odepchnął ją od siebie wprost w zwęglony stragan z ceramiką. Odłamek porcelany wbił się dość głęboko w udo dziewczyny. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Gdy próbowała się podnieść jej wzrok napotkał scenę, którą nigdy nie powinna była zobaczyć.


Przed posiadłością rodu Hyuga klęczeli rodzice ciemnowłosej. Matka spojrzała głęboko w jej oczy. Zobaczyła w nich bezgraniczną miłość i strach. Łzy stanęły w perłowych oczach Hinaty.

Chciała krzyknąć do nich. Chciała powiedzieć cokolwiek skierowanego wyłącznie do ukochanych ludzi, jednak dyskretny, uciszający gest jej rodzicielki nie pozwolił na to młodej kobiecie.

Pojedyncza, słona kropla spłynęła po mlecznobiałym policzku w momencie spotkania ostrzy z ich napiętnowaną czasem skórą.


- Ty mała szmato - syknął przez zaciśnięte zęby szatyn, mierząc ją morderczym spojrzeniem. Usłyszała dźwięk ocierania się stali o skórzaną pochwę. Jej źrenice delikatnie drżały. Wpatrywała się w kałużę krwi. Wszędzie ją widziała. Czuła ja na swoim ciele. Ciepłą. Mozolnie spływająca.

Gdy miecz był tuż nad jej szyją uniosła delikatnie głowę. Patrzyła pewnie w jego dzikie, brązowe tęczówki. Nic nie miała do stracenia.

Zatrzymał się. Rozszerzył powieki. Broń stała się ciężka. Jej pełen nienawiści i żalu wzrok przeszywał jego duszę. Kilka razy mrugnął i energicznie pokręcił głową. Przeciwstawiła się najemnikowi władcy. Musiała ponieść tego karę.
 - Nie! - mocny, męski głos sprawił, że szatyn zastygł w miejscu - Rozkazuję Ci opuścić ostrzę. W imię Wielkiego Władcy Suny i całego świata Kazakage!
Jego sylwetka spowita była cieniem przez padające tuż zza jego pleców promienie słoneczne. Wysoki. Szerokie ramiona. Bardzo ciemne włosy. Po chwili udało jej się dostrzec kruczoczarne tęczówki wpatrzone wprost w nią.


- Od teraz jest własnością Wielkiego Kazakage.


    Świat stanął w miejscu. Czas zwolnił. Nie mogła poruszyć się, gdy pozorny wybawiciel przerzucił jej teraz bezwładne ciało przez bark.

Z drżącymi wargami wsłuchiwała się w słowa carskiego szambelana, przeplatane przepełnioną dziwną mocą i siłą modlitwą.


Uczcijmy Buddę i podążajmy za nim.

Budda urodził się i my zrodzeni jesteśmy.

Co Budda przezwyciężył  i my zwyciężyć możemy.

Co Budda osiągnął i my osiągnąć możemy.

Z wielkiego dekretu mocarstwa Suny, zarządzenia potężnego

 władcy Kazakage-sama oraz za pozwoleniem Rady Starszych oficjalnie

 ogłaszam, że wioska ta, zwana niegdyś Konohą dołączona zostaje 

do ziem, nad którymi panowanie sprawuje nasz wielki Pan.


Składajmy dziękczynne kwiaty dla Buddy.

Kwiaty dziś żywe, pachnące i strojne,

jutro - uschnięte, zmarniałe, niczyje.

Tak i ciała nasze przeminą jak te kwiaty.


Wszyscy mieszkańcy wraz z ich dobrami należą teraz do

jedynego Kazakage-sama. Każdy przejaw buntu zostanie

stłamszony w zarodku. Buntownicy podlegają najsurowszej 

karze - śmierci w ogromnym cierpieniu.


Składajmy dziękczynne świece dla Buddy,

temu, który jest światłem ofiarujemy światło.

Jesteśmy jasnym promieniem jego światłości,

i ten blask oświecenia rozświetla nam serca.


Wszystkie kobiety wybrane przez dowódców bądź

selekcjonerów bezsprzecznie oddadzą swe życie i ciało

wspaniałemu władcy. Mężczyźni zaś zasilą siłę zbrojną Suny i 

ślubować będą oddanie swego życia za życie swego Pana.

Młode dziewczęta oddane zostaną do domów Gejsz na naukę 

oraz wychowanie pod patronatem tradycji i kultury Japonii.


Składajmy teraz wonne kadzidła dla Buddy.

Woń tych kadzideł napełnia przestrzenie.

Tak i dobre życie, powabu pełne,

rozwiewa przed siebie i w świat swą powinność.


     Słowa dekretu Suny dotyczącego przejęcia władzy nad kolejną odrębną wioską zakończyły się. Wraz z nimi modlitwa, za którą również duchowny musiał zapłacić życiem.


Wraz z poderwanym do lotu małym słowikiem odeszły spokojne dni. 

Nadeszły czasy zniewolenia.



________________________________________________________________

Cześć! 
Jeśli wydaje się Wam, że gdzieś kiedyś widzieliście takie opowiadanie - tak, w 2015/2016 można była je przeczytać na nieistniejącym już MOIM blogu. 
Mam dziwny sentyment do tej historii. Pewnie przez moją ulubioną parkę (Gaara x Hinata = miłość mojego życia).

5 komentarzy:

  1. JA SIĘ PYTAM GDZIE JEST KOLEJNA CZĘŚĆ TY LENIU JEDEN!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna opowieść o słowiku. Pięknie piszesz. Trochę brutalnie, ale niestety w twoim świecie kobiety przestały mieć jakiekolwiek prawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taki był zamysł - kobieta rzecz, mężczyźni - władza (za każdą cenę)
      dziękuję bardzo za komplement!

      Usuń
  3. Bardzo mi się podobała opowiastki o Słowiku. Jedyne co mogę robić w tej chwili to czuć złość na Kazekage, wrr. Ale podoba mi się takie opowiadanie. Te klimaty. Fajnie, że chcesz pokazać tę różnicę kobiet i mężczyzn. Podoba mi się. I szkoda, że to nie jest Naruhina! ;-;

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy